Tłumaczenie z języka niemickiego
Marzec 2011
Drogi Helmucie!
Germańską Heilkunde zajmuję się od około 6 lat. Mieszkamy na Węgrzech na dużym gospodarstwie, na którym trzymamy sporo zwierząt. W tej chwili mamy np. około 50 kóz, 11 owiec, 4 konie, 1 kucyka, 2 osły, 5 psów, 9 kotów i dużo ptactwa. Jeszcze w styczniu mieliśmy krowę, która właśnie oczekiwała cielątka. Krowa żyła w zgodzie z końmi, kucykiem i osłem. Wychowali się wszyscy razem. Podczas karmienia każde zwierzę było w swoim boksie, ale po karmieniu były wypuszczane i wówczas czasami dochodziło między nimi do sporów. Latem ubiegłego roku - aby ułatwić dzieciom naukę konnej jazdy - przyjęliśmy do nas drugiego kucyka. Mimo, że kucyk był wykastrowany, usiłował przejąć dowództwo nad innymi zwierzętami, nie zdając sobie sprawy, że kulkusetkilogramowa krowa może stanowić dla niego duże niebezpieczeństwo. A czasami miał z nią spory. Krowa żyła wprawdzie w zgodzie z innymi zwięrzętami, ale w czasie ciąży, była podczas posiłków agresywna i dobrze pamiętała, które zwierzę zalazło jej za skórę.
10 stycznia obudził mnie dzwonek. Słyszałam, że ktoś przyszedł z powodu problemu z kucykiem. Zawołałam męża i dowiedziałam się od niego, że krowa zabiła kucyka i jeden z naszych współpracowników znalazł go na podwórku.
Wiadomość ta trafiła mnie jak "obuchem w łeb". Bardzo lubiłam obydwa te zwierzęta.
Teraz musieliśmy zadecydować, co zrobić z krową, ponieważ inne zwierzęta zaczynały się jej bać, a nie mieliśmy aż tak dużo miejsca, żeby każde zwierzę trzymać oddzielnie. Jeszcze tego samego dnia mój mąż odwiózł krowę do większej obory we wsi. Tam miała dobre miejsce razem z innymi krowami.
Ale ja za to nie miałam spokoju. Tego dnia nie mogłam w ogóle wyjść z domu, dopiero w południe udało mi się jakoś dotrzeć do obory, ale starałam się nie patrzeć na podwórko. Kilka dni powtarzałam sobie: "nie chcę tego widzieć", "Nie chcę widzieć nawet miejsca, gdzie on (kucyk) został znaleziony". Nikomu nie wolno było mi o tym opowiadać.
Przez kolejne dni ciągle krążyły mi myśli wokół tego wydarzenia, byłam w aktywności konfliktu. Ciągle myślałam o tym biednym kucyku i tej biednej krowie, która musiała zostać oddana w obce ręce.
Po upływie dwóch tygodnie prawie wszystkie kozy wydały potomstwo w tym samym czasie. Poza tym odwiedziłam naszą kochaną krowę, która stała teraz w obcej oborze. Wprawdzie nie miała tam aż tak dobrze, jak u nas, ale jakoś wszystko razem pomogło mi się uspokoić. Poza tym uspokoiła mnie myśl, że w końcu kucyk był po części sam sobie winien. Moją uwagę od tych dręczących mnie dotąd myśli odwróciły dodatkowo urodziny małych kózek. I w ten sposób powoli wyszłam z aktywności konfliktu.
Na początku lutego zauważyłam, że moje lewe oko stało się bardzo wrażliwe na szkło kontaktowe. Z dnia na dzień stan ten się pogarszał i coraz gorzej widziałam. Czułam zwiększone ciśnienie w oku, które zaczęło jakby mętnięć. Już nie mogłam w ogóle nosić szkła kontaktowego.
10 lutego obudził mnie silny ból oka. Nie mogłam poruszać powieką, bez odczuwania bólu. Myślałam, że jest to zapalenie powieki i poszłam do znajomej okulistki z prośbą o zlikwidowanie tego zapalenia. Jednakże po dokładniejszym zbadaniu lekarka stała się bardzo poważna, zawołała swoją koleżankę, potem profesora i wszyscy byli wyraźnie przejęci bardzo złym stanem mojego oka.
Komora przednia oka była w poważnym stanie zapalnym, a kanalik odprowadzający był całkowicie niedrożny z powodu zapalenia. Lekarka powiedziała, że jest to duży problem, ponieważ źrenica silnie przylega, jest zdeformowana i prawdopodobnie nie unormje się to już nigdy. Istnieje niebezpieczeństwo, że stracę wzrok. Ustaliła z profesorem, że trzeba koniecznie wstrzyknąć bezpośrednio do oka sterydy. Powiedzieli mi, że musi to nastąpić bardzo szybko, ponieważ jutro może już być za późno. Z naciskiem uświadomili mnie, że chodzi tutaj o ratowanie mojego wzroku.
Odpowiedziałam, że muszę się parę minut zastanowić. Zastrzyków nie znosiłam nigdy. A już zupełnie nie mogłam sobie wyobrazić, żeby dostać je bezpośrednio do oka. Jednak naprawdę bardzo źle się czułam. Oko bardzo mnie bolało. Prawie nic nie widziałam (mój mąż żartował, że nie będę widziała, jak będą dawali zastrzyk!)
10 minut zastanawiałam się co mam zrobić. Myślałam o doktorze Hamerze i zadzwoniłam do niego. Doktor zadał mi od razu pytanie "czy nie chciałam czegoś wiedzieć". To musiał być jakiś kęs-którego nie chciało się zobaczyć. Nie od razu przypomniała mi się historia z kucykiem, ale zdecydowałam, że nie pozwolę sobie dać zastrzyku. Lekarka była zła z powodu tej decyzji i przepisała mi różne medykamenty w postaci kropli: sterydowe krople, krople przeciwko glaukomie i przeciwko rozszerzaniu się źrenicy (2x 0,50% Cusimolol, 5x Ultracortenol, 4-5x Humapent). Powiedziała, że nie powinnam się dziwić, jak będę musiała częściej oddawać mocz (co godzinę), ponieważ te krople zawierają hormony nadnerczy.
To był moment, w którym miałam wszystkiego dosyć. Zdecydowałam zrezygnować zupełnie z jakiejkolwiek terapii i zastanowić się, jaki to mógł być konflikt. W drodze do domu przyszła mi do głowy myśl, że mogła to być historia z kuckiem i krową. I rzeczywiście tak było.
Wszystkie krople wstawiłam do szafy nie otwierając ich i przeczekałam. Chłodziłam za to oko ręcznikiem zmoczonym w zimniej wodzie i przeważnie leżałam. Dwa dni później ciśnienie w oku zmalało, ból osłabł i pomału zaczło się cofać zmętnienie. Po 10 dniach moje oko było zupełnie w porządku.
Zadzwoniłam do lekarki, żeby ustalić kontrolny termin, ale go nie dostałam od razu. Mogłam przyjść do niej dopiero 23-go, czyli 12 dni po pierwszym badaniu podczas pierwszej wizyty. Lekarka była na mnie zła, ponieważ nie zgłosiłam się do badania kontrolnego po dwóch dniach. Poza tym spytała mnie, czy zrobiłam badania, które mi poleciła (rentgen płuc oraz inne badania, np. reumatologia, zęby), ponieważ gdzieć w organiźmie musi znajdować się pierwotne ognisko (które spowodowało tę zmianę w oku).
Jak jej powiedziałam, że tego nie zrobiłam i że moje oko jest całkowicie w porządku, nie wiedziała co powiedzieć.
23-go poszłam do kontroli. Lekarka popatrzyła na mnie ze złością i zapytała, kto będzie za to odpowiadał, jeżeli w oku stwierdzi coś złego. Powiedziałam, żeby się nie martwiła, ponieważ całą odpowiedzialność przejmuję na siebie, ale jestem pewna, że niczego złego nie znajdzie.
A więc zaczęła mnie badać. Po zakończonym badaniu zapadła niesmaczna cisza. Zupełnie zaskoczona stwierdziła, że oko całkowicie zregenerowało się i spytała czy biorę dalej krople. Jak uświadomiła sobie, że to okropne zapalenie mojego oka zniknęło bez pomocy jakichkolwiek medykamentów, wydała mi wynik badania. Jednak w dalszym ciągu polecała mi zrobić dokładniejsze badania, w celu zlokalizowania domniemanego ogniska pierwotnego, które miało być przyczyną zmiany w oku. Uspokoiłam ją, że jest to niepotrzebne.
Po powrocie do domu bez problemu wsadziłam swoje szkła kontaktowe i do dzisiaj nie mam żadnych problemów.
Jestem szczęśliwa, że znam Germańską Heilkunde®. Dzięki tej wiedzy nie przeżyłam żadnego strachu ani z powodu objawów, ani nie przestraszyłam się diagnozy. Jak dowiedziałam się na jaki konflikt zareagowałam, wiedziałam natychmiast jakiego rodzaju optycznego-kęsa nie chciało moje oko widzieć.
Czasowo można dokładnie przyporządkować przebieg tego SBS-u:
10-go stycznia: DHS
30-go stycznia: konfliktoliza (po 20 dniach)
9-go lutego: Epileptoiczny Kryzys (po 10 dniach)
19-go lutego: całkowite zakończenie SBS-u (po około następnych 10 dniach)
Dr Hamer powiedział mi, że miałam czerniaka naczyniówki, który został zredukowany przez mykobakterie.
Wielkie dzięki, dokotrze Hamer! Wielkie dzięki Helmut! Mam nadzieję, że wkrótce spotkamy się znowu na seminarium na Węgrzech!
Kelemenné Dévényi Julianna
Komentarz Helmuta Pilhara
Naczyniówka i tęczówka są sterowane przez pień mózgu. W SBS-ach pnia mózgu mamy do czynienia z niemożnością pobrania (prawa strona ciała), lub niemożnością pozbycia się (lewa strona ciała) kęsa (optycznego, również światła). Ręczność nie odgrywa tutaj żadnej roli.
Nasza przyjaciółka z Węgier nie chciała oglądać ani zabitego przez krowę kucyka, ani miejsca w którym doszło do tej tragedii. Bardzo dobrze opisuje swój konflikt, fazę aktywną (natrętne myśli), konfliktoliza (przezwyciężenie) i fazę pcl.
To, co mnie w tym przypadku najbardzie zafascynowało, to fakt, że autorka niniejszej relacji tylko w swojej wyobraźni widziała te okropne obrazy (nie widziała niczego w rzeczywistości) i chciała się pozbyć tego okropnego optycznego kęsa.
Niniejsza relacja uświadamia nam po raz kolejny, że nie ma nigdy dwóch identycznych przypadków. Każdy pacjent jest jedynym w swoim rodzaju i ma swoją indywidualną wrażliwość. Trudno byłoby "wymyśleć" historie, które pisze samo życie.
W medycynie akademickiej wszyscy pacjenci "leczeni" sią tak samo: cortyzonem, chemią, operacją czy naświetlaniem. "Nie ma żadnego działania, bez działania ubocznego" - takie hasło napisali sobie na chorągwiach ci alopatyczni ignoranci! I działanie uboczne czuje pacjent z całą pewnością! Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby nasza przyjaciółka zgodziła się na proponowaną "terapię".
PS.: Nazwa czerniak złośliwy naczyniówki, jak mówi doktor Hamer, jest anatomicznie błędna, ponieważ w oku nie ma żadnej skóry właściwej.
Pod tym określeniem medycyny akademickiej kryje się opisany powyżej Sensowny Biologiczny Specjalny Program Natury.