Poniższy tekst jest tłumaczeniem z języka niemieckiego. Relację udostępniła pani Katarzyna Hoffmann.
Moje doświadczenie z medycyną szkolną
Dnia 22-go grudnia 1989 roku o godzinie 10:00 przed południem, przywieziono mnie do kliniki z silnymi bólami brzucha oraz z wysoką temperaturą (39°C).
Podejrzenie: zapalenie otrzewnej. Mój brzuch był silnie napęczniały i bardzo mnie bolał, szczególnie jego prawa strona. Najpierw przeprowadzono w ambulatorium badania. Zdecydowano położyć mnie na oddziale chirurgicznym. Od tego momentu nie miałam już żadnego dobrego przeczucia, wolałam leżeć na oddziale internistycznym.
Na początek dano mi kroplówkę, otrzymywałam na zmianę antybiotyki i płyn fizjologiczny (razem 35 małych, albo. 30 dużych butelek w ciągu 8 dni). Dwa dni miałam okropne bóle głowy, a więc zarządałam okładów z lodu. Chłodziłam nim głowę i brzuch. Po ty „zabiegach” temperatura ciała spadła do 36ºC. Jako ciężko chora –tak też się czułam - zostałam ponownie przeniesiona do innego pokoju. Podstawowe badania, takie jak; np. morfologia, USG, itd. zostały już wykonane.
Otrzymywałam posiłki z tuby.
24. grudnia – w dzień Bożego Narodzenia - zaczął się mój koszmar!
Wieczorem przyszła do mnie siostra oddziałowa i powiedziała, że mam w jelicie uwypuklenia (uchyłki) które są bardzo niebezpieczne. Muszę natychmiast poddać się operacji. Najprawdopodobniej musi zostać usunięta część jelita. To był dla mnie prawdziwy szok, okropnie się zdenerwowałam a moje ręce nagle były zimne jak lód. Powiedziałam, że tak szybko nie dam się zoperować. Na to siostra odpowiedziała mi, że w takim razie mogą umrzeć. Może się zdarzyć, że dojdzie do perforacji jelita i wówczas wystąpi zakażenie całej jamy brzusznej. Mimo paniki, w jakiej się znajdowałam, odpowiedziałam jej, że to jest już moja sprawa, jeżeli pójdę na takie ryzyko.
Później przyszedł do mnie ordynator i powiedział: ”Albo zaufa pani staremu człowiekowi, albo będzie pani musiała pożegnać się z tym światem. Gdy odpowiedziałam, że nie zgadzam się na żadną operację, to usłyszałam od niego, że tą decyzją podpisuję swój własny wyrok śmierci. Po czym dodał: ”Ale ja podejmę za panią odpowiednią decyzję. Pani brat jest na pewno bardziej rozsądny, niż pani.” Na to odpowiedziałam mu, że nikt inny jak tylko ja sama decyduję o losach swojego ciała.
W święta Bożego Narodzenia odwiedził mnie następny przedstawiciel medycyny szkolnej i oświadczył mi, że muszę zrobić jeszcze prześwietlenie rentgenowskie oraz powtórzyć badanie krwi. Potem z pewnością będę mogła wyjść ze szpitala. Jego wypowiedź bardzo zdziwiła mnie.
Po świętach powtórzono USG jelita i stwierdzono, że uwypuklenie zaczęło się cofać. Cały czas medytowałam i wyobrażałam sobie, że moje jelito jest już zdrowe i że już zupełnie dobrze pracuje. No i teraz moje wyobrażenie stało się faktem.
Lekarze, bezradni z powodu tego wyniku, szukali dalej wirusów. Szukali dalej miejsca, gdzie mogło znajdować się złośliwe źródło mojej "choroby". Uchyłki (uwypuklenia) podobno całkowicie zniknęły, a jelito powróciło do normalnej funkcji. Mimo tego, lekarzom nie wystarczał ten wynik. Dlatego został wyznaczony następny termin na przeprowadzenie ponownego prześwietlenia rentgenologicznego jelita, tym razem jednak ze środkiem kontrastowym. Miało to nastąpić pod koniec roku.
Jak dotarłam na oddział rentgenolocziczny, to powiedziano mi, że będę miała prześwietlone nerki. Chciałam sprostować tę pomyłkę, ale usłyszałam, że wszystko jest tak, jak ma być, gdyż zawsze przed dużą operacją robi się takie badanie.
Znowu przeżyłam szok.
Z lodowatymi rękoma i blada jak kreda pobiegłam do swojego pokoju. Po godzinie zgodziłam się jednak na przeprowadzenie prześwietlenia rentgenowskiego, ale mojego jelita. Rentgenolog był bardzo spokojnym i miłym lekarzem. Powiedział mi, że on również nie tak szybko dałby się operować, pomijając już fakt, iż nie widzi u mnie żadnej potrzeby operacji. Pokazał mi zdjęcia rentgenowskie i zapewnił mnie, że moje jelito wygląda w porządku. Bardzo mnie to uspokoiło.
Po Nowym Roku siostra oddziałowa oświadczyła mi, że znaleziono u mnie polipa na bliźnie wyrostka robaczkowego i trzeba wziąć z niego wycinek do badania. Znowu wpadłam w panikę, tylko tym razem odmówiłam przeprowadzenia dalszych badań.
3-go stycznia 1990 roku przynajmniej 10 lekarzy brało udział w wizycie. Gdy ordynator wszedł do pokoju, powiedział wskazując na mnie: „Z nią nie rozmawiam, tylko z jej bratem. Mam nadzieję, że on ocenia sytuację rozsądniej.” Później usiadł na moim łóżku, wziął moją rękę i powiedział z głębokim przekonaniem; „Ja chcę pani tylko pomóc. Ma pani złośliwego raka i on rośnie dalej (przy tym podniósł palec do góry, grożąc nim). Może już za kilka miesięcy być ogromny i za 3 lata przjdzie pani do mnie pełna przerzutów – tylko wówczas nie będę mógł dla pani już nic zrobić!”
Wówczas powiedziałam mu, że ja widzę to wszystko inaczej (w tym czasie moja wiedzia na temat Nowej Medycyny, - przyp. tłum. dzisiaj Germańskiej Heilkunde - była bardzo mała), że zupełnie inaczej widzę i traktuję chorobę, powiedziałam mu o konfliktach i o tym, że wiem, iż muszę poradzić sobie z moimi problemami i muszę zmienić swoje życie.
Ale on o tym w ogóle nie chciał słuchać: „To nie ma nic wspólnego z rakiem,” powiedział zdenerwowany, „niech się pani zastanowi, przecież jest pani jeszcze taka młoda.” Po czym wstał i zaczął polemizować: „...w ciągu mojej 40-letniej praktyki jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać tak bardzo nierozsądnego pacjenta.”
Odpowiedziałam mu wyzywająco, że nie boję się raka, ponieważ rak jest chorobą ducha i wystarczy poradzić sobie z własnymi konfliktami, żeby wrócić do całkowitego zdrowia. On stał bezradny przede mną i robił wrażenie zrezygnowanego. Mimo tej nieprzyjemnej rozmowy podziękowałam mu, że mnie „wyleczył”, na co on gwałtownie zaprzeczył słowami: „Pani nie jest zdrowa. Pani się sama zabija.”
Na to ja zareagowałam mówiąc: Nie panie doktorze, ja chę żyć!
Poprosiłam go o zjęcia rentgena i wyniki moich badań, ale ordynator odmówił mi wydania tych dokumentów, twierdząc, że są one własnością kliniki. Jedynie mój domowy lekarz ma prawo je otrzymać. Zdecydowałam się udać osobiście do tego miłego rentgenologa, u którego byłam. Dałam mu do czytania paragraf prawny i powiedziałam, że mój adwokat postara się już o to, żebym otrzymała własne zdjęcia rentgenowskie. Bez protestu wydał mi te dokumenty.
Ze szpitala zostałam wypisana 4 stycznia 1990 roku na własne życzenie. Ale przedtem musiałam podpisać oświadczenie, że:
„...zostałam poinformowana o wynikach badań jelita grubego przeprowadzonych na podstawie zdjęć rentgenowskich. Stopień złośliwości/niezłośliwości guza znajdującego się po prawej stronie jelita grubego, może być określony tylko na podstawie biopsji... Odmawiam usunięcia guza ... i o skutkach swojej decyzji, wypływających z ew. złośliwości guza jelita zostałam również poinformowana...”
W tym samym dokumencie podałam moje motywy, dlaczego właśnie taką decyzję podjęłam.
Muszę tutaj dodać, że mimo, iż w tym okresie naprawdę niewiele wiedziałam o Germańskiej Nowej Medycynie (dzisiejsza nazwa: Germańska Heilkunde) – co było powodem, że lekarzom udało się zawsze wywołać u mnie panikę – to już wówczas mimo niewielkiej wiedzy, jaką posiadałam na temat Germańskiej, bardzej ufałam jej, niż medycynie szkolnej.
Po moim wyjściu ze szpitala, dnia 8. stycznia 1990 roku przeprowadziłam badania w jednej z prywatnych praktyk radiologicznych, nie ujawniając jednak poprzednich wyników ze szpitala. Wynik tego badania: „..nie widać żadnego procesu zapalego, ani żadnych zmian nowotworowych...”
Jak sobie wyobrażę, co stałoby się ze mną, gdybym wówczas nie wiedziała nic o Germańskiej Nowej Medycynie (Germańskiej Heilkunde) i nie miałabym odwagi na własną odpowiedzialność wypisać się ze szpitala, albo co przeżywają pacjenci w podobnej sytuacji bez tej wiedzy i ilu pacjentów wskutek podobnych diagnoz dopiero staje się naprawdę chorych i w rezultacie tego rzeczywiście umiera – to przecodzą mnie zimne ciarki po ciele.
Dzięki Bogu udało mi się we właściwym czasie wyrwać ze szponów medycyny szkolnej. Żeby uciec chirurgom prawie spod noża, musiałam jednak stoczyć bój.
Dzisaj jstem szczęśliwa, że jeszcze przed diagnozą wiedziałam o (Germańskiej Heilkunde) Nowej Medycynie. Na podstawie własnego doświadczenia radzę każdemu człowiekowi posiąść dobrze tę wiedzę we właściwym czasie.
Ale! Nie wystarczy tylko wiedzieć o jej istnieniu, czy tylko raz albo dwa razy coś na jej temat przeczytać. Tak długo, jak długo (Germańska Heilkunde) Nowa Medycyna jest tłamszona, pacjent musi sam ten system dokładnie poznać i zrozumieć!
-------------------------------------------------
Co to są "uchyłki jelita"?
W Germańskiej Heilkunde pod pojęciem uchyłki jelita (uwypuklenia kieszonkowe jelita) rozumiemy bliznę po raku jelita. Oznacza to, że w tym miejscu musiał wystąpić przynajmniej raz gruczolakowy „rak” wskutek ohydnej, niemożliwej do strawienia złości albo podstępnego, czy nikczemnego tzw. „gównianego konfliktu”. Taki gruczolakowy „rak” został zredukowany przez mykobakterie gruźlicy (TBC=gruźlica z silnym potem nocnym). Jest to podobny efekt, jaki występuje np. w programie płuc (pęcherzyki płucne) po gruźlicy płuc, w wyniku przeżytego konfliktu o treści „strach przed śmiercią”.
W wyniku występującego czasami zwiększonego ciśnienia w jelicie, ten pogruźliczy obszar – posiadający początkowo niewystarczająco wzmocnioną, słabą tkankę łączną - może naddać się i spowodować uwypuklenie. Takie uwypuklenie (w języku medycznym tzw. uchyłek) jest już po paru dniach wzmocnione i przez resztę życia całkowicie niegroźne!
Tzw. „rozerwane uchyłki” są możliwe tylko w ciągu niewielu dni po utworzeniu się uwypukleń (świeżych jeszcze). Ale w tym czasie operacja jest dużo bardziej niebezpieczna, niż spokojne leżenie w łóżku i przeczekanie tego krótkiego okresu.
Każdy lekarz wie bowiem, że w miejscu perforacji tworzy się natychmiast sieć = epiploon, która całkowicie pokrywa ten obszar. Po upływie 2-3 tygodni to perforowane miejsce jest zagojone. Taki przebieg jest zupełnie normalny i ten fakt jest znany każdemu lekarzowi.